sobota, 11 sierpnia 2012

Grace i koniec wakacji


Grace wpatrywała się we mnie z mieszaniną przerażenia i ciekawości.
- Skąd to masz? - zapytała nienaturalnie piskliwym tonem.
- Posłuchaj, Grace… - zaczęłam, starając się za wszelką cenę odwrócić uwagę dziewczyny od magicznego pisma. - Nie powinnaś wchodzić tutaj bez pytania ani grzebać w moich rzeczach.
Dziewczyna spuściła lekko wzrok i bąknęła pod nosem:
- Chciałam cię tylko zawołać na obiad... A TO leżało na biurku.
- No tak... - odparłam, usiłując wymyślić jakąś wiarygodną historię na temat pochodzenia pisma. Nie mogłam jej przecież powiedzieć, że istnieje coś takiego jak świat czarodziejów.
- Nie musisz mnie zbywać - powiedziała Grace nieco spokojniej, jakby doskonale rozumiała, jak ciężko pracuje teraz mój mózg, formułując wiarygodną wymówkę - Moja mama też jest taka... - dodała o wiele ciszej.
Zapanowało niezręczne milczenie. Grace odłożyła"Czarownicę" na miejsce i wpatrzyła się w swoje stopy. Powoli dochodziło do mnie znaczenie jej słów. Więc Sophie była czarownicą...?
- Twoja mama?        
- Tak. Chodziła do Hogwartu i chciała pracować w Ministerstwie Magii, ale zakochała się w ojcu, który był mugolem. Miałam nadzieję, że ja też będę taka jak ona, ale nigdy nie dostałam listu... No trudno – mruknęła, udając, że niewiele ją to obchodzi, choć wydawało mi się, że dostrzegłam w jej oczach cień zawodu.
Więc Grace była charłakiem…
Nagle zrozumiałam, dlaczego na obozie była taka agresywna i za wszelką cenę chciała dyrygować innymi. Sophie pewnie opowiadała jej dużo o Hogwarcie i rozbudziła tym jej wyobraźnię i nadzieję. Kiedy jednak Grace nie dostała listu, musiała poczuć się kimś gorszym, a jej frustracja stopniowo zamieniła się w agresję…
- O czym myślisz? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.
- Może pójdziemy na spacer? – zaproponowałam szybko. Nie mogłam jej przecież wyznać, że właśnie układałam w głowie jej portret psychologiczny. Odchrząknęłam, wciąż nie mogąc wyjść z szoku i zaciągnęłam Grace do ogrodu, gdzie mogłyśmy w spokoju sobie porozmawiać. O tak, spokój był mi teraz zdecydowanie potrzebny, by zrozumieć wszystko, co działo się ostatnio wokół mnie.
Przez jakiś czas spacerowałyśmy po ogrodzie w milczeniu, wpatrując się w swoje stopy, które lekko szurały po wyłożonej żwirem alejce. Kilka razy próbowałam zdobyć się na odwagę, by jakoś zagaić rozmowę, ale wszystkie sformułowania, które układały się w mojej głowie, brzmiały dziwnie banalnie i irytująco.
- Więc… - zaczęła wreszcie Grace, odrywając wzrok od żwirowej alejki i przenosząc spojrzenie na moją zakłopotaną twarz – W jakim jesteś domu?
- W Gryffindorze – odparłam. Ulżyło mi, że to ona pierwsza poruszyła temat Hogwartu.
- Mama była w Ravenclawie – powiedziała Grace. – Strasznie się denerwowała przy tym całym przydziale. Tobie też nakładali wtedy na głowę mówiący kapelusz? – zapytała, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- O, tak – ożywiłam się – Nigdy wcześniej nie byłam tak zestresowana jak wtedy. Nie mamy w rodzinie innych czarodziejów, więc bałam się, że Tiara Przydziału stwierdzi, że trafiłam tu przez pomyłkę i nie pasuję do żadnego domu.
- Mama myślała podobnie – odparła Grace z uśmiechem – A grasz może w tę taką grę na miotłach? Mama była szukającą w swojej drużynie. To ponoć najważniejszy zawodnik.
- Tak jak James – wypaliłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Na widok pytającego spojrzenia dziewczyny, mruknęłam pod nosem – Taki kolega…
Grace musiała dostrzec moje zakłopotanie, bo nie próbowała rozwinąć tematu. Przez jakiś czas opowiadałam jej o swoich ulubionych przedmiotach i zaklęciach, których już się nauczyłam. Chociaż moje historie przyjmowała z entuzjazmem i zaciekawieniem, nie uszło mojej uwadze, że do tej pory nie pogodziła się z tym, że sama nie może uczyć się w Hogwarcie.
- A co u Yvonne? – zapytałam po jakimś czasie, nie chcąc już dłużej wzbudzać w Grace frustracji. Szczerze mnie zresztą ciekawiło, jak sobie radzi moja obozowa koleżanka.
- U nich tam za wiele się nie dzieje, ale to w sumie nic dziwnego – odparła, wzruszając ramionami.
- Co masz na myśli?
- Yvonne ci nie powiedziała? – zdziwiła się Grace – Wydawało mi się, że jesteście ze sobą całkiem blisko… Ona… wychowuje się w domu dziecka.
- Naprawdę? – zapytałam, czując niemiły ucisk w żołądku. Zrobiło mi się przykro, że ta sympatyczna blondynka, sympatyzująca z różowymi ciuszkami, została pozbawiona możliwości wychowywania się w normalnej rodzinie.
- Tak… Chodzimy razem do szkoły, ale dowiedziałam się o tym przypadkiem. A co do obozu, to dom dziecka, w którym mieszka, ma swojego stałego sponsora, który co roku funduje wycieczki osobom, mającym najwyższe oceny i Yvonne się załapała – wyjaśniła.
- Nie wiedziałam… - szepnęłam bardziej do siebie niż do Grace, uświadamiając sobie jednocześnie, że otacza mnie więcej bólu i smutku, niż mogłabym to sobie wyobrazić.

*

Stałam przed drzwiami do jednego z pokoi w domu babci Gertrudy i przygryzałam nerwowo wargę. Dobrze wiedziałam, że zanim wrócę z tatą i Tunią do Little Whinging, muszę zrobić jeszcze tę jedną rzecz, chociaż wciąż nie miałam żadnego pomysłu, jak się do tego zabrać. Ostatecznie, zirytowana koczowaniem pod drzwiami jak idiotka, wzięłam głęboki wdech i zapukałam, mimowolnie mrużąc oczy.
- Proszę – usłyszałam śpiewny sopran. Zacisnęłam zęby, chwyciłam za klamkę i cicho wsunęłam się do pokoju, zajmowanego przez Winifred.
- Lily? – zdziwiła się kobieta na mój widok.
- Dzień dobry – wydukałam nieśmiało, rozglądając się po pokoju. Był podobnie umeblowany do tego, w którym sama nocowałam, ale teraz wszędzie walały się ubrania i kosmetyki lokatorki, która najwidoczniej też już pakowała się przed powrotem.
- Mogę ci w czymś pomóc? – zapytała Winny uprzejmie, najwyraźniej dostrzegając moje zakłopotanie.
- Chciałabym panią przeprosić – wyrzuciłam z siebie na wydechu – Przez te wszystkie dni nie byłam dla pani zbyt… uprzejma. To nie tak, że pani nie lubię czy coś… - dodałam szybko – Ja po prostu…
- Doskonale cię rozumiem, Lily – odpowiedziała kobieta, uśmiechając się delikatnie – Początkowo nie wiedziałam, co cię ugryzło, ale stwierdziłam, że… cóż, mówiąc skromnie, jestem naprawdę niezłą laską i pewnie byłaś zazdrosna o mnie i Warnera, tak? – zapytała.
Jej bezpośredniość lekko zbiła mnie z tropu. Byłam w stanie jedynie przytaknąć jej ruchem głowy.
- Wiesz, byłam kiedyś w podobnej sytuacji… Moja mama zmarła, kiedy miałam pięć lat i wtedy zawalił się cały mój świat. Nie wyobrażałam sobie, żeby tata mógł kiedykolwiek znowu się zakochać. Podobnie jak Warner, też wyglądał całkiem nieźle, więc inne kobiety się nim interesowały, a mnie przy tym szlag trafiał – oznajmiła, uśmiechając się do swoich wspomnień – Kiedy poszłam do szkoły, okazało się, że jestem cienka z matmy, no i tata załatwił mi korepetytorkę, Debbie Carrer. Oboje ją polubiliśmy, i ja, i ojciec. No i doszłam wtedy do wniosku, że każdy ma prawo do szczęścia i ja nie powinnam stać temu szczęściu na przeszkodzie. Tata ożenił się z Debbie i teraz mieszkają na Florydzie. W święta ich odwiedzam. W każdym razie, nawet jeśli ojciec ma nową żonę, to jestem pewna, że zawsze będzie pamiętał o mamie.
- A pani lubi mojego tatę? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język – Bo… bo tego wieczoru, kiedy babcia zasłabła… widziałam was w ogrodzie…
- Och… - Winny zrobiła zakłopotaną minę – Wspominałam, że jestem rozwiedziona, prawda? – zapytała, a ja przytaknęłam – Prawdę mówiąc, wciąż jeszcze nie do końca się z tym pogodziłam i czasem zdarza mi się rozkleić. A Warner to mój przyjaciel i zawsze mogłam liczyć na jego pomoc i wsparcie, nic więcej – wyjaśniła – A poza tym… Jakoś tak wolę brunetów – dodała, puszczając do mnie oko.
- Ja też… - pomyślałam, a przed oczyma stanął mi pewien Gryfon z rozczochranymi włosami.

*

Po powrocie do Little Whinging, tata przez pewien czas zajęty był formalnościami, związanymi z testamentem babci Gertrudy, Tunia jak zwykle udawała, że mnie nie zna, a ja niecierpliwie odliczałam dni, dzielące mnie od pierwszego września.
Kiedy sowia poczta dostarczyła mi standardowy list z Hogwartu, zawierający spis niezbędnych podręczników i ingrediencji, a także formularz dla ojca wyrażający zgodę na moje wypady do Hogsmeade, aż pisnęłam z wrażenia, bo oprócz wspomnianych wyżej papierów, hogwarcka sówka zrzuciła na moje łóżko także… odznakę prefekta naczelnego!
- Huncwoci mają przechlapane – stwierdziłam z uśmiechem, przypinając ozdobę do swojej bluzki.
Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że odznaka znacznie bardziej pasowałaby do zasadniczej aż do bólu Alice, ale doceniałam to, że dyrektor obdarzył mnie tak wielkim zaufaniem.
Na dzień przed wyjazdem byłam już spakowana i niecierpliwie liczyłam godziny, dzielące mnie od zajęcia miejsca w pociągu do Hogwartu. Nie mogłam się doczekać, kiedy w końcu znajdę się w szkole, porozmawiam ze swoimi przyjaciółkami i… zobaczę się z Jamesem Potterem. Chociaż w te wakacje działo się tak wiele, myśli o tym wkurzającym Rozczochrańcu towarzyszyły mi niemalże nieustannie. Przez całe lato nie dostałam jednak od niego żadnej wiadomości i zaczęłam się zastanawiać, czy znowu nie czeka mnie podobna niespodzianka jak rok temu. O ile wcześniej mogłam jeszcze próbować się oszukiwać, o tyle teraz już wiedziałam, że nie zniosę u boku Pottera żadnej nowej dziewczyny.
- Do jutra, James… - szepnęłam cicho, kładąc się tej nocy spać – I lepiej, żebyś mnie jutro nie zdenerwował – dodałam, przyglądając się mojej odznace prefekta, w której odbijało się światło księżyca.

1 komentarz:

  1. Hej. Chciałabym Cię poprosić abyś umieściła z możliwość dodania Cię do obserwowanych.. Było by to dla wielu z nas ułatwienie, tzn dla tych co prowadzą swoje blogi, bo nie musiałybyśmy co i rusz sprawdzać czy dodałaś nowy wpis, tylko by się nam wyświetlało.
    A tak ogólnie to od dawna czytuję Przygody Lily Evans i uwielbiam je :) jesteś świetną pisarką :)
    Pozdrawiam, Owidia ;)

    OdpowiedzUsuń