czwartek, 9 sierpnia 2012

I znowu wszystko się sypie...


Notkę dedykuję moim znajomym z ploga, gdzie zaczynałam pisać o Lily. Zawsze będę o Was pamiętać. Dziękuję, że czytacie moje notki. Pozdrawiam Was serdecznie, a w szczególności blog14tki, sloneczko, anarchistmagdę i martaofelię.
***
James stał tak blisko mnie, że dosłownie hipnotyzował mnie wzrokiem. Jakaś część mnie chciała wciąż stać w miejscu i pozwolić mu na pocałunek, ale szybko stłumiłam w sobie tę potrzebę. Chciałam być uczciwa i względem siebie samej i, przede wszystkim, względem Jamesa Pottera. Za nic nie mogłam dopuścić, by powtórzyła się sytuacja z naszego spotkania na początku roku.
Odsunęłam się od niego zdecydowanym ruchem, a po chwili, chcąc okazać mu wdzięczność za cały dzisiejszy dzień, cmoknęłam go przyjacielsko w policzek.
- Dziękuję.
Miałam już zamiar odejść, gdy usłyszałam, jak mnie zawołał.
- Lily...
Odwróciłam się. Po raz pierwszy nazwał mnie po imieniu. Przywykłam już do faktu, że zawsze zwracał się do mnie per "Evans", dlatego bardzo mnie to zaskoczyło. Co więcej, moje imię w jego ustach brzmiało dziwnie miękko i ciepło, co zupełnie mi nie pasowało do tego zarozumiałego i napuszonego chłopaka.
- Coś się zmieniło... - powiedział poważnym tonem - Zachowujesz się inaczej. Czasem mam wrażenie, że coś między nami jest, ale ty po chwili znowu zachowujesz się tak samo jak zawsze. Więc jak to jest?
Spojrzałam w jego orzechowe oczy, które po raz kolejny wydały mi się nieprzeciętnie ładne i cicho westchnęłam.
- Ty też jesteś jakiś inny - odparłam - Czasem mam wrażenie, że mogłabym cię polubić... polubić jak przyjaciela - dodałam, aby była między nami jasność - Jesteś zarozumiały i się popisujesz. Nie lubię takiego ciebie, ale czasami zauważam też w tobie dobre rzeczy i chcę wtedy być dla ciebie miła. To wszystko.
- Czyżby? - zapytał - Bo miałem wrażenie, że chciałaś mnie pocałować.
Przygryzłam nerwowo wargę i przez chwilę się nie odzywałam. Faktycznie,  trudno było mi odeprzeć ten argument.
- Wydawało ci się - odparłam po chwili wahania - Po prostu byłam ci wdzięczna za dzisiejszy dzień i tak jakoś to wyszło.
- Tak jakoś to wyszło? - zapytał ironicznie. Zauważyłam, że stopniowo narasta w nim irytacja - Jakoś nigdy wcześniej nie pozwalałaś na takie sytuacje, a teraz zdarzają się one coraz częściej. Przyznaj się, Evans, podobam ci się i zwyczajnie boisz się to okazać?
- Mylisz się. - odparłam chłodno.
Nie spodobał mi się zarówno ton jego głosu, jak i fakt, że znów zwrócił się do mnie po nazwisku. Urok Walentynek minął bezpowrotnie i miałam teraz przed oczyma tego samego Jamesa Pottera, którego od lat starałam się unikać - To ty coś sobie wyobrażasz. Dla mnie zawsze przede wszystkim jesteś tym samym, zarozumiałym i napuszonym facetem, któremu się wydaje, że każda dziewczyna musi się w nim kochać - dodałam, mając nadzieję, że da mi spokój.
- Ach, tak? - powiedział James, nie ukrywając złości - A ty jesteś niby taka wspaniała? Wzorowa uczennica, zawsze pilnie się uczy, broni Smarkerusa - wyliczał z drwiną - A tak naprawdę jesteś wystraszoną dziewczynką, która nie umie sama przed sobą przyznać się do swoich uczuć, co?
- To skoro jestem taka okropna, to może dasz sobie ze mną spokój? - zaproponowałam. Nawet nie zwróciłam uwagi na to, że bardzo podniosłam głos.
- Dzięki za radę, Evans. Obiecuję z niej skorzystać - odparł Potter.
Następnie każde z nas, wściekłe i dotknięte do żywego, ruszyło w inną stronę. James skierował się w stronę Hogwartu, a ja... w kierunku Zakazanego Lasu. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, co takiego przyciągało mnie w tamto miejsce, które zresztą kilka godzin wcześniej odwiedziłam po raz pierwszy. Może to przez to, że James zadrwił z faktu, że jestem wzorową uczennicą? Może to właśnie z jego powodu chciałam złamać regulamin? Nie wiem...
Pamiętam jedynie, że byłam bardzo zła i chciałam zostać sama. Szłam coraz szybciej i nawet się nie zorientowałam, kiedy zaczęłam biec. W pewnej chwili poczułam pojedynczą łzę, spływającą po moim policzku, której istnienia też nie potrafiłam wytłumaczyć.
W pewnej chwili, biegnąc na oślep pomiędzy drzewami, zahaczyłam o wystający konar i runęłam jak długa na ziemię. Poczułam ostry ból w kostce. Próbowałam ją rozmasować, ale w niczym mi to nie pomogło. Z pozycji siedzącej rozejrzałam się wokół siebie. Było bardzo ciemno. Widziałam jedynie zarysy drzew, których gałęzie poruszały się pod wpływem wiatru. W pewnej chwili usłyszałam za sobą jakiś szelest. Spróbowałam się podnieść, ale nie byłam w stanie utrzymać ciężaru ciała na zranionej nodze. Zobaczyłam przed sobą parę żółtych, złowrogich ślepi, które stawały się coraz większe, jakby ich właściciel się do mnie zbliżał. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, choć byłam świadoma, że nikt mnie tu nie usłyszy. Po chwili dostrzegłam przed sobą zarysy wielkiej postaci, usłyszałam czyjeś wołanie, po czym wszystko nagle ucichło...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz