czwartek, 9 sierpnia 2012

Początek roku szkolnego

    Zawsze trudno jest mi doczekać się początku nowego roku szkolnego. Nie lubię zbytnio spędzać wakacji w świecie mugoli, więc z niecierpliwością wyczekuję zwykle pierwszego września. W końcu jednak dzień ten nastąpił. 
    Gdy znalazłam się już na wypełnionym uczniami Hogwartu i ich rodzinami peronie 9 i 3/4, spotkałam moją najlepszą przyjaciółkę, Emily Norton - drobną blondyneczkę o lazurowych oczach. Wspólnie weszłyśmy do pociągu, szukając dla siebie wolnego przedziału. Wkrótce taki znalazłyśmy, a Emily zaczęła mi opowiadać o swoich wakacjach spędzonych w Egipcie.
    Gdy nasza rozmowa trwała już dość długo, drzwi naszego przedziału otworzyły się i ujrzałam w nich czarnowłosego chłopaka w okularach. Był to właśnie James Potter.
   - Hej, Evans. - powitał mnie James. Nigdy nie mówił do mnie po imieniu. Zawsze tylko per "Evans". Często mnie to denerwowało.
    - Cześć - przywitałam go chłodno. 
    Prawdę mówiąc, nie przepadałam za Jamesem. Był stanowczo zbyt zarozumiały i pewny siebie. Uwielbiał się popisywać i już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że uważa się za lepszego od innych
    - Radzę wam się przebrać, bo zaraz będziemy na miejscu - powiedział.
   Uśmiechnął się do mnie i opuścił nasz przedział. Faktycznie, wkrótce pociąg się zatrzymał, a my wysiedliśmy na stacji w Hogsmeade. Usłyszałam głos gajowego z Hogwartu - Hagrida, który wzywał pierwszoroczniaków. Od razu zrobiło mi się weselej, gdy go zobaczyłam. Pomachałam mu, a Hagrid uśmiechnął się do mnie i zaczął prowadzić nieco przestraszonych pierwszoroczniaków w kierunku łódek, dzięki którym mieli się dostać do szkoły. Nas jednak ten środek transportu już nie dotyczył. Starsi uczniowie jechali do Hogwartu powozami.
    Podróż była krótka, ale bardzo przyjemna. Najmilej jednak wspominam moment, w którym ujrzałam przepięknie oświetlony zamek. Poczułam, że nareszcie jestem w domu.
    Gdy weszliśmy do Wielkiej Sali i usiedliśmy przy stołach naszych domów (ja należę do Gryffindoru, ale oprócz niego jest także Hufflepuff, Ravenclaw i Slytherin), spojrzałam w kierunku stołu nauczycielskiego. Honorowe miejsce zajmował oczywiście dyrektor Hogwartu - Albus Dumbledore. To jeden z najpotężniejszych czarodziejów na świecie, przed którym respekt czują nie tylko wszyscy uczniowie, ale także wyjątkowo złośliwa istotka, nazywana Irytkiem. Oprócz dyrektora zobaczyłam także profesor McGonagall - nauczycielkę transmutacji i opiekunkę Gryffindoru, profesora Gilliana (nauczyciela eliksirów), profesor Sprout (nauczycielkę zielarstwa), Hagrida (który już zdążył przetransportować pierwszoroczniaków) i innych nauczycieli. Po krótkim przemówieniu Dumbledore'a zaczęła się ceremonia przydziału do poszczególnych domów. McGonagall wyczytywała nazwiska pierwszoroczniaków, którzy wkładali na głowę Tiarę Przydziału, wyznaczającą im dom. Za każdym razem, gdy tiara skierowała któreś z dzieci do Gryffindoru, klaskałam z entuzjazmem, by dodać nieco otuchy przestraszonym pierwszoklasistom. 
    Gdy i ceremonia dobiegła końca, mogliśmy wreszcie coś zjeść. Byłam dość głodna po podróży z Londynu, a stoły w Wielkiej Sali zawsze pełne były najróżniejszych potraw. Potem zaś prefekci odprowadzali swoje grupy do dormitoriów. Byłam strasznie zmęczona. Nie miałam już nawet ochoty uczcić początku nowego roku szkolnego w pokoju wspólnym Gryfonów. Mimo próśb Emily, od razu poszłam na górę. Gdy tylko położyłam się do łóżka, natychmiast zasnęłam. Czułam się szczęśliwa. Nareszcie bowiem znalazłam się w moim PRAWDZIWYM domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz