czwartek, 9 sierpnia 2012

Postawa Jamesa


- Lily, żyjesz? - usłyszałam nad sobą czyjś głos. Należał do Emily. Powoli otworzyłam oczy i dostrzegłam nad sobą jej zmartwioną twarz - Myślałam... że już po tobie.
- Chyba tak... - odparłam. Dopiero teraz zauważyłam, że leżę w skrzydle szpitalnym. Obok Emily stała Alice, która również wpatrywała się we mnie z troską. - Co się stało? - zapytałam. Głowa bolała mnie tak bardzo, że nawet nie próbowałam na własną rękę czegokolwiek sobie przypominać.
Emily, która upewniła się już, że tak szybko się mnie nie pozbędzie, postanowiła nie rezygnować z połajanki za to, co zrobiłam.
- Jak to co? Co ci do głowy strzeliło, żeby iść do Zakazanego Lasu?! Myślałam, że jesteś rozsądna. Nie mogę uwierzyć, że zachowałaś się tak nieodpowiedzialnie!
Mimo woli parsknęłam chichotem. Emily dosłownie mi matkowała. Wyglądała przy tym bardzo zabawnie, opierając dłonie na biodrach i próbując nadać swojej twarzy surowy wyraz. W odpowiedzi na moje rozbawienie spojrzała na mnie z wyrzutem, ale zaraz potem przytuliła mnie mocno i powiedziała roztrzęsionym głosem:
- No... ale grunt, że nic ci nie jest.
- Ale co się dokładnie stało? - zapytałam, gdy już zdołałam wyswobodzić się z objęć przyjaciółki. Jak przez mgłę pamiętałam wpatrujące się we mnie złowrogie, zółte ślepia.
- Pobiegłaś do Zakazanego Lasu. Tam nadziałaś się na hipogryfa, który uciekł Hagridowi i zemdlałaś. - odpowiedziała Alice rzeczowym tonem.
- A kto mnie tu przyniósł?
- James.... - odparła Alice, taktownie udając, że nie zauważa mojego zakłopotania - Gdy zobaczył, gdzie biegniesz, poleciał za tobą. Znalazł cię już nieprzytomną. Wyczarował niewidzialne nosze i zabrał cię do skrzydła szpitalnego.
Dziwnie się poczułam. Dopiero teraz przypomniała mi się kłótnia z Potterem. Mimo, że sprawiłam mu przykrość, ruszył mi na pomoc. Może naprawdę źle go oceniłam?
- Musisz tu zostać jeszcze przez jeden dzień na obserwacji. - powiedziała Emily, gdy już nieco oswoiłam się z faktem, że to Potter mnie ocalił - My musimy już iść. Zaraz zaczną się eliksiry. Gillian byłby zachwycony, gdyby mógł odjąć Gryffindorowi punkty za nasze spóźnienie - dodała niechętnie.
Gdy przyjaciółki już poszły, zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak powinnam się zachować. Wiedziałam, że powinnam podziękować Potterowi za to, co dla mnie zrobił. To nie podlegało żadnej dyskusji. Byłam jednak pewna, że wciąż jest na mnie zły, więc zmartwiłam się, że nie zechce mnie nawet wysłuchać i uniesie się honorem.
Przypomniałam sobie wszystko, co James mi wtedy powiedział. Czyżbym naprawdę była wystraszoną dziewczynką, która nie potrafi zdać sobie sprawy ze swoich uczuć? A może to tylko on tak sobie tłumaczy fakt, że wciąż go odrzucam? Jedno było pewne - mój stosunek do Pottera stopniowo zaczął się zmieniać, nie wiedziałam jednak, w jakim kierunku pójdą te zmiany. Póki co - były one jedynie źródłem kłopotów i nieporozumień, których na pewno bym sobie nie życzyła.
Po południu, następnego dnia, pani Pomfrey powiedziała mi, że mogę już opuścić skrzydło szpitalne. Bardzo się z tego ucieszyłam. Nie minęło nawet dziesięć minut, a już stałam przed portretem Grubej Damy.
- Hasło? - zapytała.
- Korzeń mandragory. - odparłam.
- Niestety nie. Wczoraj hasło zostało zmienione. - odpowiedziała Gruba Dama.
- Nie znam nowego hasła. Byłam w skrzydle szpitalnym. A zresztą, przecież mnie znasz! Wiesz, że chodzę do Gryffindoru.
- Nie wpuszczę cię bez hasła.
Stałam tak ładnych parę minut, usiłując przekonać Grubą Damę, ale na próżno. Nagle odezwał się za mną głos.
- Srebrny blask.
Gruba Dama odsunęła się, ukazując przejście do pokoju wspólnego. Nie musiałam odwracać głowy, żeby wiedzieć, kto podał portretowi poprawne hasło.
James Potter.
Zbierając w sobie całą odwagę, odwróciłam się do niego i uśmiechnęłam niepewnie.
- Cześć... Chciałam ci podziękować za pomoc...
- W porządku. - odparł James chłodnym tonem, który niestety, mnie nie zaskoczył. Widocznie nadal chował do mnie urazę.
- Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna. - dodałam po chwili, w zakłopotaniu splatając ze sobą palce.
- W porządku. - powtórzył James, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
Bez słowa poszedł w kierunku Huncwotów.
A ja - stałam nadal w drzwiach pokoju wspólnego, czując dziwne ukłucie w sercu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz