- Lily, żyjesz? - usłyszałam nad sobą
czyjś głos. Należał do Emily. Powoli otworzyłam oczy i dostrzegłam nad sobą jej
zmartwioną twarz - Myślałam... że już po tobie.
- Chyba tak... - odparłam. Dopiero teraz
zauważyłam, że leżę w skrzydle szpitalnym. Obok Emily stała Alice, która
również wpatrywała się we mnie z troską. - Co się stało? - zapytałam. Głowa
bolała mnie tak bardzo, że nawet nie próbowałam na własną rękę czegokolwiek
sobie przypominać.
Emily, która upewniła się już, że tak
szybko się mnie nie pozbędzie, postanowiła nie rezygnować z połajanki za to, co
zrobiłam.
- Jak to co? Co ci do głowy strzeliło,
żeby iść do Zakazanego Lasu?! Myślałam, że jesteś rozsądna. Nie mogę uwierzyć,
że zachowałaś się tak nieodpowiedzialnie!
Mimo woli parsknęłam chichotem. Emily
dosłownie mi matkowała. Wyglądała przy tym bardzo zabawnie, opierając dłonie na
biodrach i próbując nadać swojej twarzy surowy wyraz. W odpowiedzi na moje
rozbawienie spojrzała na mnie z wyrzutem, ale zaraz potem przytuliła mnie mocno
i powiedziała roztrzęsionym głosem:
- No... ale grunt, że nic ci nie jest.
- Ale co się dokładnie stało? -
zapytałam, gdy już zdołałam wyswobodzić się z objęć przyjaciółki. Jak przez
mgłę pamiętałam wpatrujące się we mnie złowrogie, zółte ślepia.
- Pobiegłaś do Zakazanego Lasu. Tam
nadziałaś się na hipogryfa, który uciekł Hagridowi i zemdlałaś. - odpowiedziała
Alice rzeczowym tonem.
- A kto mnie tu przyniósł?
- James.... - odparła Alice, taktownie
udając, że nie zauważa mojego zakłopotania - Gdy zobaczył, gdzie biegniesz,
poleciał za tobą. Znalazł cię już nieprzytomną. Wyczarował niewidzialne nosze i
zabrał cię do skrzydła szpitalnego.
Dziwnie się poczułam. Dopiero teraz
przypomniała mi się kłótnia z Potterem. Mimo, że sprawiłam mu przykrość, ruszył
mi na pomoc. Może naprawdę źle go oceniłam?
- Musisz tu zostać jeszcze przez jeden
dzień na obserwacji. - powiedziała Emily, gdy już nieco oswoiłam się z faktem,
że to Potter mnie ocalił - My musimy już iść. Zaraz zaczną się eliksiry.
Gillian byłby zachwycony, gdyby mógł odjąć Gryffindorowi punkty za nasze
spóźnienie - dodała niechętnie.
Gdy przyjaciółki już poszły, zaczęłam się
zastanawiać nad tym, jak powinnam się zachować. Wiedziałam, że powinnam
podziękować Potterowi za to, co dla mnie zrobił. To nie podlegało żadnej
dyskusji. Byłam jednak pewna, że wciąż jest na mnie zły, więc zmartwiłam się,
że nie zechce mnie nawet wysłuchać i uniesie się honorem.
Przypomniałam sobie wszystko, co James mi
wtedy powiedział. Czyżbym naprawdę była wystraszoną dziewczynką, która nie
potrafi zdać sobie sprawy ze swoich uczuć? A może to tylko on tak sobie
tłumaczy fakt, że wciąż go odrzucam? Jedno było pewne - mój stosunek do Pottera
stopniowo zaczął się zmieniać, nie wiedziałam jednak, w jakim kierunku pójdą te
zmiany. Póki co - były one jedynie źródłem kłopotów i nieporozumień, których na
pewno bym sobie nie życzyła.
Po południu, następnego dnia, pani
Pomfrey powiedziała mi, że mogę już opuścić skrzydło szpitalne. Bardzo się z
tego ucieszyłam. Nie minęło nawet dziesięć minut, a już stałam przed portretem
Grubej Damy.
- Hasło? - zapytała.
- Korzeń mandragory. - odparłam.
- Niestety nie. Wczoraj hasło zostało
zmienione. - odpowiedziała Gruba Dama.
- Nie znam nowego hasła. Byłam w skrzydle
szpitalnym. A zresztą, przecież mnie znasz! Wiesz, że chodzę do Gryffindoru.
- Nie wpuszczę cię bez hasła.
Stałam tak ładnych parę minut, usiłując
przekonać Grubą Damę, ale na próżno. Nagle odezwał się za mną głos.
- Srebrny blask.
Gruba Dama odsunęła się, ukazując
przejście do pokoju wspólnego. Nie musiałam odwracać głowy, żeby wiedzieć, kto
podał portretowi poprawne hasło.
James Potter.
Zbierając w sobie całą odwagę, odwróciłam
się do niego i uśmiechnęłam niepewnie.
- Cześć... Chciałam ci podziękować za
pomoc...
- W porządku. - odparł James chłodnym
tonem, który niestety, mnie nie zaskoczył. Widocznie nadal chował do mnie
urazę.
- Naprawdę jestem ci bardzo wdzięczna. -
dodałam po chwili, w zakłopotaniu splatając ze sobą palce.
- W porządku. - powtórzył James, nie zaszczycając
mnie nawet spojrzeniem.
Bez słowa poszedł w kierunku Huncwotów.
A ja - stałam nadal w drzwiach pokoju
wspólnego, czując dziwne ukłucie w sercu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz