czwartek, 9 sierpnia 2012

Walentynki


Mijały miesiące, a my nadal nie mieliśmy żadnych dowodów przeciwko Gillianowi i McKenntly'owi. Przyglądaliśmy się im jednak bardzo uważnie. Zaczęłam się nawet denerwować, że w ogóle nie znajdę dowodów przeciwko nim. Od czasu do czasu przyłapywałam się na myśli, że może faktycznie źle to wszystko zrozumiałam i moi nauczyciele byli niewinni. Nie chciałabym nikogo niesłusznie oskarżyć...
Nie mając jednak żadnych poszlak, które w jakiś sposób mogłyby mi pomóc zorientować się w sytuacji, zdecydowałam, że najlepiej będzie, jeśli skupię się bardziej na nauce, zwłaszcza, że w tym roku zdajemy sumy. Owszem, wciąż uważnie przyglądałam się podejrzanym profesorom, jednak więcej czasu zajmowało mi przesiadywanie w bibliotece nad podręcznikami niż snucie teorii spiskowych.
Ani się obejrzałam, jak nadszedł luty, a wraz z nim... Walentynki. Odkąd zaczęłam uczęszczać do Hogwartu, ten dzień kojarzył mi się już tylko z niepokojem i wstydem. James Potter zawsze wymyślał jakieś oryginalne i mało dyskretne prezenty, o których przeważnie wiedziała cała szkoła. W czwartej klasie na przykład udało mu się umieścić na stadionie Quidditcha wielki napis:

Evans, zamień bibliotekę
Na pewnego wierszokletę,
Nie ma takiego drugiego,
Jest on lepszy od każdego!
Może on być cały Twój,
Daj mu tylko buziak swój.

Pamiętam, że przez dobre dwa tygodnie wszyscy pokazywali mnie sobie palcami, a profesor McGonagall dała Jamesowi jeden z najdłuższych szlabanów w jego karierze, zwłaszcza, gdy okazało się, że usunięcie napisu z boiska wcale nie było takie proste... Skoro w zeszłym roku odwalił mi taki numer, bardzo się bałam, co wydarzy się tym razem.
W walentynkowy poranek obudziłam się bardzo wcześnie, pewnie właśnie przez ten stres. Nie chciałam być po raz kolejny obiektem plotek.
Za oknem padał śnieg, było zimno i jakoś... nudno. Emily i Alice spały sobie smacznie w swoich łóżkach, szczelnie okryte kołdrami, a ja z kolei nabrałam ochoty na mały spacer. Ubrałam się ciepło i wyszłam na błonia. Było tam tak cicho i spokojnie, że na moment zapomniałam nawet o swoich obawach.
Gdy w najlepsze rozkoszowałam się takim cudownym porankiem, spacerując wzdłuż brzegu jeziora, usłyszałam jakiś hałas, dochodzący z drugiej strony błoni. Zaczęłam iść w kierunku, z którego dochodził niepokojący dżwięk.
Nagle stanęłam w miejscu i dosłownie zaniemówiłam. Ujrzałam coś cudownego. Nie da się tego wyrazić słowami.. Był to najprawdziwszy lodowy pałac, niemal tak wysoki jak Wierzba Bijąca. Nie sposób było zauważyć budowli z okna dormitorium, bo drzewa Zakazanego Lasu w całości zasłaniały widok. Wpatrywałam się w lodowe cudo jak urzeczona, dopóki z transu nie wyrwał mnie zarozumiały głos Jamesa Pottera.
- Ale dziewczyny zrobią miny, jak zobaczą ten zameczek. - mówił przejęty - Padną z wrażenia! Może Evans zgodzi się wreszcie ze mną umówić. Odrzuca wszystkie moje prezenty i powoli zaczyna mi brakować pomysłów.
Syriusz zaśmiał się krótko, co przypominało nieco szczeknięcie psa.
- Na pewno to doceni, ale nie wiem, czy to wystarczy, żeby ją zdobyć - odparł z powątpiewaniem, wpatrując się w zamek z nieskrywaną dumą.
Chłopcy musieli użyć naprawdę bardzo zaawansowanych zaklęć, by uzyskać równie wspaniały efekt. Musiałam przyznać, że ten prezent zrobił na mnie ogromne wrażenie i nie było w nim nic, co mogłoby mnie zawstydzić tak jak zeszłoroczny wybryk Pottera. Zamek był po prostu przepiękny.
Ostrożnie się oddaliłam. Musiałam to koniecznie pokazać Emily. Trzeba ją było jednak najpierw obudzić. Trwało to dosyć długo, ale wreszcie wstała i z niechęcią dała się zaciągnąć na błonia. Była równie zdumiona jak ja, gdy zobaczyła nasz "prezent". Pottera i Blacka nie było nigdzie widać.
- Lily... To jest przepiękne - zachwycała się Emily.
Przyznałam jej rację. Gdy już nacieszyłyśmy się widokiem, postanowiłyśmy spłatać Huncwotom figla. Rzuciłam na zamek zaklęcie niewidzialności, które Alice wyczytała poprzedniego wieczoru w podręczniku dla siódmego roku (zupełnie nie rozumiałam, dlaczego lubiła uczyć się z tak dużym wyprzedzeniem). Następnie poszłyśmy do Wielkiej Sali na śniadanie, jak gdyby nigdy nic.
Huncwoci już tam byli. Syriusz objął Emily w pasie i wyszeptał jej coś do ucha, mnie z kolei zaczepił Potter.
- Dzisiaj są Walentynki, kochanie... Mam dla ciebie prezent - oznajmił z zagadkowym uśmiechem.
Udałam zaskoczenie. Powiedziałam jednak chłodno:
- Nie jestem twoim kochaniem, Potter.
- Kwestia czasu. - odparł wesoło, najwyraźniej pewny, że gdy zobaczę jego prezent, padnę mu w objęcia.
Po śniadaniu chłopcy zaprowadzili nas w miejsce, gdzie stał zamek. Nigdy nie zapomnę ich min, gdy okazało się, że zamku nie ma...
Syriusz zaczął kląć pod nosem, a James stał z szeroko otwartymi ustami.
- No, co nam chcecie pokazać? - zapytałam, udając oburzenie. Miałam wielką ochotę się roześmiać. Wtedy chłopcy zrobili coś nadzwyczajnego...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz