Mijały miesiące, a my nadal nie mieliśmy
żadnych dowodów przeciwko Gillianowi i McKenntly'owi. Przyglądaliśmy się im
jednak bardzo uważnie. Zaczęłam się nawet denerwować, że w ogóle nie znajdę
dowodów przeciwko nim. Od czasu do czasu przyłapywałam się na myśli, że może
faktycznie źle to wszystko zrozumiałam i moi nauczyciele byli niewinni. Nie
chciałabym nikogo niesłusznie oskarżyć...
Nie mając jednak żadnych poszlak, które w
jakiś sposób mogłyby mi pomóc zorientować się w sytuacji, zdecydowałam, że
najlepiej będzie, jeśli skupię się bardziej na nauce, zwłaszcza, że w tym roku
zdajemy sumy. Owszem, wciąż uważnie przyglądałam się podejrzanym profesorom,
jednak więcej czasu zajmowało mi przesiadywanie w bibliotece nad podręcznikami
niż snucie teorii spiskowych.
Ani się obejrzałam, jak nadszedł luty, a
wraz z nim... Walentynki. Odkąd zaczęłam uczęszczać do Hogwartu, ten dzień
kojarzył mi się już tylko z niepokojem i wstydem. James Potter zawsze wymyślał
jakieś oryginalne i mało dyskretne prezenty, o których przeważnie wiedziała
cała szkoła. W czwartej klasie na przykład udało mu się umieścić na stadionie
Quidditcha wielki napis:
Evans, zamień bibliotekę
Na pewnego wierszokletę,
Nie ma takiego drugiego,
Jest on lepszy od każdego!
Może on być cały Twój,
Daj mu tylko buziak swój.
Pamiętam, że przez dobre dwa tygodnie
wszyscy pokazywali mnie sobie palcami, a profesor McGonagall dała Jamesowi
jeden z najdłuższych szlabanów w jego karierze, zwłaszcza, gdy okazało się, że
usunięcie napisu z boiska wcale nie było takie proste... Skoro w zeszłym roku
odwalił mi taki numer, bardzo się bałam, co wydarzy się tym razem.
W walentynkowy poranek obudziłam się
bardzo wcześnie, pewnie właśnie przez ten stres. Nie chciałam być po raz
kolejny obiektem plotek.
Za oknem padał śnieg, było zimno i
jakoś... nudno. Emily i Alice spały sobie smacznie w swoich łóżkach, szczelnie
okryte kołdrami, a ja z kolei nabrałam ochoty na mały spacer. Ubrałam się
ciepło i wyszłam na błonia. Było tam tak cicho i spokojnie, że na moment
zapomniałam nawet o swoich obawach.
Gdy w najlepsze rozkoszowałam się takim
cudownym porankiem, spacerując wzdłuż brzegu jeziora, usłyszałam jakiś hałas,
dochodzący z drugiej strony błoni. Zaczęłam iść w kierunku, z którego dochodził
niepokojący dżwięk.
Nagle stanęłam w miejscu i dosłownie
zaniemówiłam. Ujrzałam coś cudownego. Nie da się tego wyrazić słowami.. Był to
najprawdziwszy lodowy pałac, niemal tak wysoki jak Wierzba Bijąca. Nie sposób
było zauważyć budowli z okna dormitorium, bo drzewa Zakazanego Lasu w całości
zasłaniały widok. Wpatrywałam się w lodowe cudo jak urzeczona, dopóki z transu
nie wyrwał mnie zarozumiały głos Jamesa Pottera.
- Ale dziewczyny zrobią miny, jak zobaczą
ten zameczek. - mówił przejęty - Padną z wrażenia! Może Evans zgodzi się
wreszcie ze mną umówić. Odrzuca wszystkie moje prezenty i powoli zaczyna mi
brakować pomysłów.
Syriusz zaśmiał się krótko, co
przypominało nieco szczeknięcie psa.
- Na pewno to doceni, ale nie wiem, czy
to wystarczy, żeby ją zdobyć - odparł z powątpiewaniem, wpatrując się w zamek z
nieskrywaną dumą.
Chłopcy musieli użyć naprawdę bardzo
zaawansowanych zaklęć, by uzyskać równie wspaniały efekt. Musiałam przyznać, że
ten prezent zrobił na mnie ogromne wrażenie i nie było w nim nic, co mogłoby
mnie zawstydzić tak jak zeszłoroczny wybryk Pottera. Zamek był po prostu
przepiękny.
Ostrożnie się oddaliłam. Musiałam to
koniecznie pokazać Emily. Trzeba ją było jednak najpierw obudzić. Trwało to
dosyć długo, ale wreszcie wstała i z niechęcią dała się zaciągnąć na błonia.
Była równie zdumiona jak ja, gdy zobaczyła nasz "prezent". Pottera i
Blacka nie było nigdzie widać.
- Lily... To jest przepiękne - zachwycała
się Emily.
Przyznałam jej rację. Gdy już
nacieszyłyśmy się widokiem, postanowiłyśmy spłatać Huncwotom figla. Rzuciłam na
zamek zaklęcie niewidzialności, które Alice wyczytała poprzedniego wieczoru w
podręczniku dla siódmego roku (zupełnie nie rozumiałam, dlaczego lubiła uczyć
się z tak dużym wyprzedzeniem). Następnie poszłyśmy do Wielkiej Sali na
śniadanie, jak gdyby nigdy nic.
Huncwoci już tam byli. Syriusz objął
Emily w pasie i wyszeptał jej coś do ucha, mnie z kolei zaczepił Potter.
- Dzisiaj są Walentynki, kochanie...
Mam dla ciebie prezent - oznajmił z zagadkowym uśmiechem.
Udałam zaskoczenie. Powiedziałam jednak
chłodno:
- Nie jestem twoim kochaniem, Potter.
- Kwestia czasu. - odparł wesoło,
najwyraźniej pewny, że gdy zobaczę jego prezent, padnę mu w objęcia.
Po śniadaniu chłopcy
zaprowadzili nas w miejsce, gdzie stał zamek. Nigdy nie zapomnę ich
min, gdy okazało się, że zamku nie ma...
Syriusz zaczął kląć pod nosem, a James
stał z szeroko otwartymi ustami.
- No, co nam chcecie pokazać? -
zapytałam, udając oburzenie. Miałam wielką ochotę się roześmiać. Wtedy
chłopcy zrobili coś nadzwyczajnego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz