James stał naprzeciwko mnie, patrząc na
mnie z uśmiechem, który sprawił, że całe moje ciało ogarnęło zagadkowe ciepło.
Przypomniałam sobie to, co powiedziała mi Courtney. Obiecałam jej, że będę się
starała nie patrzeć na Pottera przez pryzmat jego wad. To jednak nie zmieniało
faktu, że nie mogłam się z nim umówić i dać mu fałszywej nadziei, skoro nie
byłam nim zainteresowana. A nawet jeśli ostatnimi czasy dość często gościł w
mojej głowie, to nie był to jeszcze powód, by się z nim umawiać.
- Nie ma mowy - odparłam zdecydowanie,
ale uśmiechnęłam się delikatnie, by wiedział, że nie jestem względem niego
wrogo nastawiona (oczywiście do czasu, aż znowu narobi kolejnych głupstw).
Gdy znalazłam się już w swoim
dormitorium, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym, co tak właściwie dzieje
się teraz między mną a Jamesem Potterem. Bo, że coś się dzieje - nie miałam
wątpliwości.
Dlaczego ucieszyłam się, kiedy Courtney
mi powiedziała, że nie jest już z Potterem i że myśli on o mnie inaczej niż o
innych dziewczynach? Dlaczego się z nią spotkałam, by powtórzyła mi to
osobiście?
Zupełnie nie rozumiałam, co się ze mną
działo. Chcąc zająć się czymś innym, niż tylko rozpamiętywaniem uśmiechu
Jamesa, gdy zaproponował mi kolejną randkę, napisałam list do swoich rodziców.
Drodzy Mamo i Tato
Przepraszam, że tak dawno nie
pisałam, ale wiecie, że będę zdawać sumy. U mnie wszystko w porządku, chociaż
mam dużo nauki. Wszystko Wam opowiem, kiedy wrócę do domu. Nie martwcie się o
mnie i trzymajcie kciuki.
Pozdrowienia dla Petunii.
Lily
Wiem, że był to bardzo krótki list, ale mimo
szczerych chęci nie umiałam sklecić niczego bardziej osobistego. Poszłam do
sowiarni i przekazałam go Laurel, która z cichym pohukiwaniem wyleciała przez
jedno z okien wraz z moją przesyłką.
Po powrocie do dormitorium zastałam Alice
całą w skowronkach. Choć zazwyczaj siedziała na łóżku otoczona podręcznikami i
kawałkami pergaminów, teraz wirowała po całym pokoju z szerokim uśmiechem.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytałam,
podejrzewając, że dziewczyna padła ofiarą wyjątkowo silnego zaklęcia
rozweselającego.
- Lily! - odezwała się Alice śpiewnym
tonem - Remus... Remus....
- Remus co?
- REMUS CHCE SIĘ ZE MNĄ SPOTYKAĆ! –
zawołała. - Czy to nie cudownie?
- Naprawdę? Gratuluję - odparłam
szczerze, przytulając ją mocno do siebie. Uwadze Alice nie uszło jednak, że
zrobiłam się smutna.
- Lily, co się stało? - zapytała
zdumiona.
- To nic takiego... - odparłam, nie
patrząc jej w oczy. Byłam zawstydzona, że pozwoliłam sobie na okazanie smutku.
Gdy jednak Alice uparcie zaczęła ciągnąć mnie za język, wydukałam speszona. -
Bo wiesz... Ja oczywiście cieszę się bardzo twoim szczęściem... Tak samo cieszy
mnie, że Emily pogodziła się z Blackiem... Po prostu... Jakoś tak... Wygląda na
to, że jestem jedyną osobą, która została całkiem sama - zakończyłam. Wyrażenie
swoich myśli na głos jeszcze bardziej pogorszyło moje samopoczucie. Alice chyba
to wyczuła.
- Oj, Lily... Przecież James Potter za
tobą szaleje i ciągle zaprasza cię na randki. Nie wmówisz mi, że jest ci
obojętny, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego go odtrącasz.
- Nic nie rozumiesz.. - odparłam, nieco
zirytowana faktem, że dla Alice wszystko wydaje się takie proste. Owszem,
czasami czułam w środku coś dziwnego, serce biło mi szybciej i miałam skurcze w
żołądku... Wszystko to łączyło się jakoś z Jamesem Potterem, ale mimo to byłam
pewna (lub raczej starałam się być pewna), że odrzucanie jego zalotów jest
jedynym wyjściem.
Zasłoniłam kotary swojego łóżka
uniemożliwiając dalszą konwersację. Alice zacmokała z niezadowoleniem, po czym
opuściła dormitorium.
- Musisz wziąć się wreszcie w garść,
idiotko! - mówiłam sama do siebie - Nie zachowuj się jak dziecko.
Aby nie myśleć już o Jamesie, wzięłam książkę
do opieki nad magicznymi stworzeniami i zaczęłam się uczyć. Od tamtego
czasu każdy dzień wyglądał tak samo. Jedyną ucieczką od myśli o Potterze była
dla mnie nauka. W ten sposób minęły mi dwa tygodnie i nastał czas zdawania
sumów.
Najlepiej poszło mi chyba z zaklęciami i
transmutacją. Z obrony przed czarną magią też nie powinnam mieć złego stopnia.
Jeżeli chodzi o wróżbiarstwo, to raczej nie oczekuję większych rewelacji... To
samo tyczy się historii magii. Jeżeli zaś idzie o eliksiry, to spodziewam się
dobrej oceny, mimo iż Gillian cały czas patrzył na mnie złowrogo... Aż ciarki
mnie przechodzą, kiedy przypomnę sobie ten jego wzrok...
Po egzaminie z obrony przed czarną magią
stało się jednak coś, co sprawiło, że siłą rzeczy nie tylko musiałam zacząć
znów myśleć o Jamesie Potterze, ale i się do niego odezwać.
Gdy wszyscy uczniowie opuścili salę
egzaminacyjną, udali się na błonia. Wśród nich byłam oczywiście ja, Emily i
Alice. Zajęłyśmy miejsca nad jeziorem, komentując to, jak odpowiedziałyśmy na
poszczególne pytania.
- Wiesz, Lily... - zaczęła Emily
rozmarzonym głosem. - Ja już nie mogę doczekać się wakacji... Po tym roku
czuję się strasznie wypompowana. Ale z drugiej strony... nie będę widywała
codziennie Syriusza...
- Jakoś wytrzymasz - odparłam szorstko.
Szczerze mówiąc, zazdrościłam Emily. Jej rodzice byli czarodziejami czystej
krwi, więc nawet jeśli nie będzie spędzać dużo czasu z Blackiem, to jednak nie
utknie na pełne dwa miesiące w mugolskim świecie i cały czas będzie miała
kontakt z magią.
Odpowiedziało mi smutne westchnienie
przyjaciółki.
- Emily, nie martw się... Ja też mam za
kim tęsknić - odezwała się Alice.
Przez następne kilka minut słuchałam
tylko westchnień moich przyjaciółek i ich wypowiedzi na temat tęsknoty za
Syriuszem i Remusem. Bardzo mnie to nudziło, więc rozejrzałam się po błoniach.
Tak jak się tego spodziewałam, wszyscy uczniowie byli zrelaksowani, a na ich
twarzach odmalowywała się ulga. Instynktownie wyszukałam wzrokiem Huncwotów.
Gdy jednak zobaczyłam, czym się zajmowali, zerwałam się na równe nogi i,
ignorując pytające spojrzenia przyjaciółek, ruszyłam w ich kierunku.*
- Zostawcie go! - zawołałam, mierząc
morderczym wzrokiem Huncwotów skupionych wokół leżącego na ziemi Severusa
Snape'a, który dusił się bańkami mydlanymi.
- Co jest, Evans? - zapytał James, jakby
nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił.
- Zostawcie go. Co on wam zrobił?
- No wiesz... - odparł powoli - ...to
raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli...
Byłam nie na żarty zniesmaczona jego
zachowaniem. Powiedziałam mu, co o nim myślę i odrzuciłam kolejną propozycję
randki. W międzyczasie zaklęcie rzucone na Snape'a przestało działać i Ślizgon
zaatakował Jamesa. Potter zareagował jednak błyskawicznie i rzucił na Severusa
zaklęcie, które sprawiło, że zawisł do góry nogami. Wszyscy uczniowie
zgromadzeni na błoniach mieli okazję zobaczyć jego chude nogi i bieliznę...
Choć wiedziałam, że James zachował się
skandalicznie, z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu. Starając się nie patrzeć
w stronę Snape'a, kazałam Potterowi cofnąć swoje zaklęcie. Gdy jednak to
zrobił, do znęcania się nad Severusem przystąpił Syriusz. Straciłam cierpliwość
i wyciągnęłam różdżkę. James niechętnie cofnął zaklęcie.
- Masz szczęście, że Evans tu była,
Smarkerusie... - mruknął niezadowolony.
- Nie potrzebuję pomocy tej małej,
brudnej szlamy! - warknął Ślizgon.
- Świetnie... W przyszłości nie będę
sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie -
odparłam, czując jednak bolesny ucisk w klatce piersiowej. "Szlama"
była najbardziej podłym określeniem czarodzieja pochodzącego z mugolskiej
rodziny i bardzo mnie zabolało, że zostałam tak nazwana. Chociaż Snape szczerze
nienawidził Huncwotów, do mnie zawsze odzywał się normalnie i nigdy nie
okazywał mi żadnej niechęci...
- Przeproś ją! - ryknął James, ponownie
celując różdżką w Severusa.
- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał!
- odparłam, wciąż wrogo patrząc na Pottera i starając się zapomnieć o tym, co
przed chwilą usłyszałam z ust Snape'a - Jesteś taki sam jak on.
- Co? Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama
wiesz jak!
- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak,
jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem,
chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby
pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z
tobą i z twoim wielkim, napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
To rzekłszy, odeszłam, nie zwracając
uwagi na wołającego mnie, wyraźnie zszokowanego Jamesa.
*
Dawno już nie byłam tak wściekła. I
pomyśleć, że jeszcze godzinę wcześniej zazdrościłam Emily i Alice, że spotykały
się z Huncwotami, a ja byłam sama i dopuszczałam do głowy myśl, by kiedyś dać
Potterowi szansę. To przekraczało ludzkie pojęcie! Przecież Black i Lupin byli
tacy sami jak on! Jeden miotał zaklęciami, drugi przyglądał się temu i nie
reagował. Jak ja mogłam być tak głupia, by zazdrościć przyjaciółkom TAKICH
chłopaków? To ja już wolę być sama, niż związać się z kimś, kto nie potrafi
szanować drugiego człowieka...
W dodatku zostałam nazwana szlamą... I to
przez kogo? Przez Severusa Snape'a, którego zawsze starałam się bronić i
któremu nigdy nie zrobiłam nic złego...
Idąc korytarzem i mamrocząc gniewnie pod
nosem, zauważyłam nagle wychodzących zza rogu Gilliana i McKenntly'ego. Żywo o
czymś dyskutowali.
Schowałam się za stojącą przy ścianie
zbroją, z ulgą stwierdziwszy, że mężczyźni zamknęli się w gabinecie Gilliana.
Choć wciąż byłam wzburzona sceną nad jeziorem, uznałam, że to wielka szansa,
aby w końcu sprawdzić swoje przypuszczenia. Nie udało mi się jednak nawet
ruszyć z miejsca, bo ze środka pomieszczenia, w którym zniknęli profesorowie,
dobiegł mnie głośny huk przewracanych mebli. Gdyby nie fakt, że większość
uczniów wypoczywała na błoniach, w ciągu minuty zebrałoby się tu pewnie z pół
szkoły.
Nasłuchiwałam przez dłuższą chwilę, ale
zza drzwi nie dobiegł już żaden dźwięk. Z duszą na ramieniu przysunęłam się
bliżej, z nadzieją, że uda mi się cokolwiek podsłuchać, ale odskoczyłam jak
oparzona, bo drzwi gwałtownie się otworzyły, a stanął w nich...
- Pro-profesor Dumbledore! - wydukałam,
patrząc z niedowierzaniem na dyrektora szkoły. Szybko jednak przypomniałam
sobie powód, dla którego znalazłam się w tym miejscu i szybko powiedziałam -
Panie profesorze, Gillian i McKenntly... Oni chyba... To znaczy... Ja kiedyś
podsłuchałam, jak mówili o spotkaniu z Czarnym Panem, ale nie miałam dowodów...
Wydawało mi się, że oni... Że oni są...
- Spokojnie, panno Evans, już po
wszystkim - odparł dyrektor, uśmiechając się do mnie. Ostrożnie zerknęłam do
pomieszczenia i zauważyłam, że Gillian i McKenntly leżą bez czucia na ziemi
wokół porozwalanych mebli.
- Czy oni...? - zaczęłam.
- Są tylko oszołomieni - odpowiedział
Dumbledore - Radzę pani lepiej wrócić do pokoju wspólnego, za chwilę pojawi się
tutaj ktoś z Ministerstwa Magii - dodał, patrząc na mnie uważnie.
- Więc pan o nich wiedział? - zapytałam
niepewnie.
- Oczywiście. McKenntly od dawna wzbudzał
moje podejrzenia. Trochę więcej czasu zajęło mi rozszyfrowanie Gilliana.
- Jeśli pan wiedział, to dlaczego
pozwalał im pan pracować w Hogwarcie? - w głowie mi się nie mieściło, by
dyrektor mógł postąpić tak nieostrożnie.
- Osobiście dbałem przez cały czas, by
nic nie groziło moim uczniom - odparł Dumbledore.
- Ale to nadal nie wyjaśnia, dlaczego...
- Boże, Albusie, co tu się stało? -
zapytała zszokowana profesor McGonagall. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawiła
się na korytarzu.
- Tak jak się tego spodziewaliśmy,
Minerwo, wszystko się dzisiaj skończyło - oznajmił tajemniczo Dumbledore, nawet
na mnie nie patrząc - Panno Evans, chyba czekają panią jeszcze jakieś sumy.
Może warto się trochę do nich przygotować?
Nie rozumiałam, dlaczego Dumbledore
dopiero teraz uporał się ze śmierciożercami. Nie rozumiałam, co robili oni w
naszej szkole. Nie rozumiałam, dlaczego McGonagall, wtajemniczona w sekrety
dyrektora, w żaden sposób nie zareagowała. Zrozumiałam jednak aluzję ukrytą w
pytaniu profesora i posłusznie opuściłam korytarz.
Już godzinę później cała szkoła wiedziała
o tym, że Gillian i McKenntly zostali zabrani przez pracowników Ministerstwa
Magii. Jakimś cudem wszyscy dowiedzieli się też, że byłam świadkiem pojedynku Dumbledore'a
z byłymi nauczycielami (co nie było do końca prawdą, ponieważ jedynie SŁYSZAŁAM
odgłosy walki).
Wbrew swojej woli, znalazłam się w
centrum uwagi i uczniowie wręcz ustawiali się do mnie w kolejkach, by wysłuchać
mojej relacji na temat tego, co zdarzyło się w gabinecie Gilliana. Za każdym
razem odpowiadałam, że zjawiłam się tam w chwili, w której już dawno było po
pojedynku i nie wiem, dlaczego do niego w ogóle doszło, ale to nie
powstrzymywało moich kolegów i koleżanek przed zadawaniem mi dalszych pytań.
Gdy tego wieczoru uporałam się już ze
wszystkimi wścibskimi uczniami, postanowiłam jak najszybciej się położyć. W
pokoju wspólnym zaczepił mnie jednak James Potter.
- Gratulacje, Evans. Cała szkoła uważa
cię za bohaterkę - powiedział, szczerząc do mnie zęby. Najwidoczniej już
zapomniał o incydencie nad jeziorem. Ja za to wciąż miałam przed oczyma
wiszącego do góry nogami Snape'a i mściwy uśmiech Pottera.
- Dzięki - odparłam chłodno - Nie
zrobiłam niczego niezwykłego. Po prostu akurat trafiłam na Dumbledore'a... Co
do tamtego, to...
- Och, to już nieaktualne - odparł James,
machając lekceważąco ręką, po czym odszedł.
Przez chwilę stałam jak wryta,
zastanawiając się, o co mu chodziło. Miałam zamiar porozmawiać z nim o
zdarzeniu nad jeziorem i przekonać, by dał spokój Snape'owi. Co mogło być w tym
nieaktualnego?
Nagle doznałam jednak olśnienia... James
nie miał na myśli Severusa, tylko... propozycję randki. Wyszło na to, że to ON
odmówił MNIE... Że to JA poprosiłam POTTERA o randkę... ŻE CO???
- Potter, ja cię kiedyś ukatrupię! -
warknęłam wściekła, zamykając się w dormitorum.
***
* - myślę, że wszyscy o tym wiecie, ale wypada zaznaczyć, że scena
nad jeziorem pochodzi z 5 tomu HP, "Harry Potter i Zakon Feniksa" :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz