czwartek, 9 sierpnia 2012

Wkraczam do akcji!


James stał naprzeciwko mnie, patrząc na mnie z uśmiechem, który sprawił, że całe moje ciało ogarnęło zagadkowe ciepło. Przypomniałam sobie to, co powiedziała mi Courtney. Obiecałam jej, że będę się starała nie patrzeć na Pottera przez pryzmat jego wad. To jednak nie zmieniało faktu, że nie mogłam się z nim umówić i dać mu fałszywej nadziei, skoro nie byłam nim zainteresowana. A nawet jeśli ostatnimi czasy dość często gościł w mojej głowie, to nie był to jeszcze powód, by się z nim umawiać.
- Nie ma mowy - odparłam zdecydowanie, ale uśmiechnęłam się delikatnie, by wiedział, że nie jestem względem niego wrogo nastawiona (oczywiście do czasu, aż znowu narobi kolejnych głupstw).
Gdy znalazłam się już w swoim dormitorium, zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym, co tak właściwie dzieje się teraz między mną a Jamesem Potterem. Bo, że coś się dzieje - nie miałam wątpliwości.
Dlaczego ucieszyłam się, kiedy Courtney mi powiedziała, że nie jest już z Potterem i że myśli on o mnie inaczej niż o innych dziewczynach? Dlaczego się z nią spotkałam, by powtórzyła mi to osobiście?
Zupełnie nie rozumiałam, co się ze mną działo. Chcąc zająć się czymś innym, niż tylko rozpamiętywaniem uśmiechu Jamesa, gdy zaproponował mi kolejną randkę, napisałam list do swoich rodziców.

Drodzy Mamo i Tato
Przepraszam, że tak dawno nie pisałam, ale wiecie, że będę zdawać sumy. U mnie wszystko w porządku, chociaż mam dużo nauki. Wszystko Wam opowiem, kiedy wrócę do domu. Nie martwcie się o mnie i trzymajcie kciuki.
Pozdrowienia dla Petunii.

                                   Lily

Wiem, że był to bardzo krótki list, ale mimo szczerych chęci nie umiałam sklecić niczego bardziej osobistego. Poszłam do sowiarni i przekazałam go Laurel, która z cichym pohukiwaniem wyleciała przez jedno z okien wraz z moją przesyłką.
Po powrocie do dormitorium zastałam Alice całą w skowronkach. Choć zazwyczaj siedziała na łóżku otoczona podręcznikami i kawałkami pergaminów, teraz wirowała po całym pokoju z szerokim uśmiechem.
- Z czego się tak cieszysz? - zapytałam, podejrzewając, że dziewczyna padła ofiarą wyjątkowo silnego zaklęcia rozweselającego.
- Lily! - odezwała się Alice śpiewnym tonem - Remus... Remus....
- Remus co?
- REMUS CHCE SIĘ ZE MNĄ SPOTYKAĆ! – zawołała. - Czy to nie cudownie?
- Naprawdę? Gratuluję - odparłam szczerze, przytulając ją mocno do siebie. Uwadze Alice nie uszło jednak, że zrobiłam się smutna.
- Lily, co się stało? - zapytała zdumiona.
- To nic takiego... - odparłam, nie patrząc jej w oczy. Byłam zawstydzona, że pozwoliłam sobie na okazanie smutku. Gdy jednak Alice uparcie zaczęła ciągnąć mnie za język, wydukałam speszona. - Bo wiesz... Ja oczywiście cieszę się bardzo twoim szczęściem... Tak samo cieszy mnie, że Emily pogodziła się z Blackiem... Po prostu... Jakoś tak... Wygląda na to, że jestem jedyną osobą, która została całkiem sama - zakończyłam. Wyrażenie swoich myśli na głos jeszcze bardziej pogorszyło moje samopoczucie. Alice chyba to wyczuła.
- Oj, Lily... Przecież James Potter za tobą szaleje i ciągle zaprasza cię na randki. Nie wmówisz mi, że jest ci obojętny, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego go odtrącasz.
- Nic nie rozumiesz.. - odparłam, nieco zirytowana faktem, że dla Alice wszystko wydaje się takie proste. Owszem, czasami czułam w środku coś dziwnego, serce biło mi szybciej i miałam skurcze w żołądku... Wszystko to łączyło się jakoś z Jamesem Potterem, ale mimo to byłam pewna (lub raczej starałam się być pewna), że odrzucanie jego zalotów jest jedynym wyjściem.
Zasłoniłam kotary swojego łóżka uniemożliwiając dalszą konwersację. Alice zacmokała z niezadowoleniem, po czym opuściła dormitorium.
- Musisz wziąć się wreszcie w garść, idiotko! - mówiłam sama do siebie - Nie zachowuj się jak dziecko.
Aby nie myśleć już o Jamesie, wzięłam książkę do opieki nad magicznymi stworzeniami i zaczęłam się uczyć. Od  tamtego czasu każdy dzień wyglądał tak samo. Jedyną ucieczką od myśli o Potterze była dla mnie nauka. W ten sposób minęły mi dwa tygodnie i nastał czas zdawania sumów.
Najlepiej poszło mi chyba z zaklęciami i transmutacją. Z obrony przed czarną magią też nie powinnam mieć złego stopnia. Jeżeli chodzi o wróżbiarstwo, to raczej nie oczekuję większych rewelacji... To samo tyczy się historii magii. Jeżeli zaś idzie o eliksiry, to spodziewam się dobrej oceny, mimo iż Gillian cały czas patrzył na mnie złowrogo... Aż ciarki mnie przechodzą, kiedy przypomnę sobie ten jego wzrok...

Po egzaminie z obrony przed czarną magią stało się jednak coś, co sprawiło, że siłą rzeczy nie tylko musiałam zacząć znów myśleć o Jamesie Potterze, ale i się do niego odezwać.
Gdy wszyscy uczniowie opuścili salę egzaminacyjną, udali się na błonia. Wśród nich byłam oczywiście ja, Emily i Alice. Zajęłyśmy miejsca nad jeziorem, komentując to, jak odpowiedziałyśmy na poszczególne pytania.
- Wiesz, Lily... - zaczęła Emily rozmarzonym głosem.  - Ja już nie mogę doczekać się wakacji... Po tym roku czuję się strasznie wypompowana. Ale z drugiej strony... nie będę widywała codziennie Syriusza...
- Jakoś wytrzymasz - odparłam szorstko. Szczerze mówiąc, zazdrościłam Emily. Jej rodzice byli czarodziejami czystej krwi, więc nawet jeśli nie będzie spędzać dużo czasu z Blackiem, to jednak nie utknie na pełne dwa miesiące w mugolskim świecie i cały czas będzie miała kontakt z magią.
Odpowiedziało mi smutne westchnienie przyjaciółki.
- Emily, nie martw się... Ja też mam za kim tęsknić - odezwała się Alice.
Przez następne kilka minut słuchałam tylko westchnień moich przyjaciółek i ich wypowiedzi na temat tęsknoty za Syriuszem i Remusem. Bardzo mnie to nudziło, więc rozejrzałam się po błoniach. Tak jak się tego spodziewałam, wszyscy uczniowie byli zrelaksowani, a na ich twarzach odmalowywała się ulga. Instynktownie wyszukałam wzrokiem Huncwotów. Gdy jednak zobaczyłam, czym się zajmowali, zerwałam się na równe nogi i, ignorując pytające spojrzenia przyjaciółek, ruszyłam w ich kierunku.*
- Zostawcie go! - zawołałam, mierząc morderczym wzrokiem Huncwotów skupionych wokół leżącego na ziemi Severusa Snape'a, który dusił się bańkami mydlanymi.
- Co jest, Evans? - zapytał James, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił.
- Zostawcie go. Co on wam zrobił?
- No wiesz... - odparł powoli - ...to raczej kwestia tego, że on istnieje... jeśli wiesz, co mam na myśli...
Byłam nie na żarty zniesmaczona jego zachowaniem. Powiedziałam mu, co o nim myślę i odrzuciłam kolejną propozycję randki. W międzyczasie zaklęcie rzucone na Snape'a przestało działać i Ślizgon zaatakował Jamesa. Potter zareagował jednak błyskawicznie i rzucił na Severusa zaklęcie, które sprawiło, że zawisł do góry nogami. Wszyscy uczniowie zgromadzeni na błoniach mieli okazję zobaczyć jego chude nogi i bieliznę...
Choć wiedziałam, że James zachował się skandalicznie, z trudem powstrzymałam wybuch śmiechu. Starając się nie patrzeć w stronę Snape'a, kazałam Potterowi cofnąć swoje zaklęcie. Gdy jednak to zrobił, do znęcania się nad Severusem przystąpił Syriusz. Straciłam cierpliwość i wyciągnęłam różdżkę. James niechętnie cofnął zaklęcie.
- Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie... - mruknął niezadowolony.
- Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! - warknął Ślizgon.
- Świetnie... W przyszłości nie będę sobie tobą zawracać głowy. I na twoim miejscu wyprałabym gacie, Smarkerusie - odparłam, czując jednak bolesny ucisk w klatce piersiowej. "Szlama" była najbardziej podłym określeniem czarodzieja pochodzącego z mugolskiej rodziny i bardzo mnie zabolało, że zostałam tak nazwana. Chociaż Snape szczerze nienawidził Huncwotów, do mnie zawsze odzywał się normalnie i nigdy nie okazywał mi żadnej niechęci...
- Przeproś ją! - ryknął James, ponownie celując różdżką w Severusa.
- Nie zmuszaj go, żeby mnie przepraszał! - odparłam, wciąż wrogo patrząc na Pottera i starając się zapomnieć o tym, co przed chwilą usłyszałam z ust Snape'a - Jesteś taki sam jak on.
- Co? Ja NIGDY bym cię nie nazwał... sama wiesz jak!
- Targasz sobie włosy, żeby wyglądać tak, jakbyś dopiero co zsiadł ze swojej miotły, popisujesz się tym głupim zniczem, chodzisz po korytarzach i miotasz zaklęcia na każdego, kto cię uraził, żeby pokazać, co potrafisz... Dziwię się, że twoja miotła może w ogóle wystartować z tobą i z twoim wielkim, napuszonym łbem. MDLI mnie na twój widok.
To rzekłszy, odeszłam, nie zwracając uwagi na wołającego mnie, wyraźnie zszokowanego Jamesa.

*

Dawno już nie byłam tak wściekła. I pomyśleć, że jeszcze godzinę wcześniej zazdrościłam Emily i Alice, że spotykały się z Huncwotami, a ja byłam sama i dopuszczałam do głowy myśl, by kiedyś dać Potterowi szansę. To przekraczało ludzkie pojęcie! Przecież Black i Lupin byli tacy sami jak on! Jeden miotał zaklęciami, drugi przyglądał się temu i nie reagował. Jak ja mogłam być tak głupia, by zazdrościć przyjaciółkom TAKICH chłopaków? To ja już wolę być sama, niż związać się z kimś, kto nie potrafi szanować drugiego człowieka...
W dodatku zostałam nazwana szlamą... I to przez kogo? Przez Severusa Snape'a, którego zawsze starałam się bronić i któremu nigdy nie zrobiłam nic złego...
Idąc korytarzem i mamrocząc gniewnie pod nosem, zauważyłam nagle wychodzących zza rogu Gilliana i McKenntly'ego. Żywo o czymś dyskutowali.
Schowałam się za stojącą przy ścianie zbroją, z ulgą stwierdziwszy, że mężczyźni zamknęli się w gabinecie Gilliana. Choć wciąż byłam wzburzona sceną nad jeziorem, uznałam, że to wielka szansa, aby w końcu sprawdzić swoje przypuszczenia. Nie udało mi się jednak nawet ruszyć z miejsca, bo ze środka pomieszczenia, w którym zniknęli profesorowie, dobiegł mnie głośny huk przewracanych mebli. Gdyby nie fakt, że większość uczniów wypoczywała na błoniach, w ciągu minuty zebrałoby się tu pewnie z pół szkoły.
Nasłuchiwałam przez dłuższą chwilę, ale zza drzwi nie dobiegł już żaden dźwięk. Z duszą na ramieniu przysunęłam się bliżej, z nadzieją, że uda mi się cokolwiek podsłuchać, ale odskoczyłam jak oparzona, bo drzwi gwałtownie się otworzyły, a stanął w nich...
- Pro-profesor Dumbledore! - wydukałam, patrząc z niedowierzaniem na dyrektora szkoły. Szybko jednak przypomniałam sobie powód, dla którego znalazłam się w tym miejscu i szybko powiedziałam - Panie profesorze, Gillian i McKenntly... Oni chyba... To znaczy... Ja kiedyś podsłuchałam, jak mówili o spotkaniu z Czarnym Panem, ale nie miałam dowodów... Wydawało mi się, że oni... Że oni są...
- Spokojnie, panno Evans, już po wszystkim - odparł dyrektor, uśmiechając się do mnie. Ostrożnie zerknęłam do pomieszczenia i zauważyłam, że Gillian i McKenntly leżą bez czucia na ziemi wokół porozwalanych mebli.
- Czy oni...? - zaczęłam.
- Są tylko oszołomieni - odpowiedział Dumbledore - Radzę pani lepiej wrócić do pokoju wspólnego, za chwilę pojawi się tutaj ktoś z Ministerstwa Magii - dodał, patrząc na mnie uważnie.
- Więc pan o nich wiedział? - zapytałam niepewnie.
- Oczywiście. McKenntly od dawna wzbudzał moje podejrzenia. Trochę więcej czasu zajęło mi rozszyfrowanie Gilliana.
- Jeśli pan wiedział, to dlaczego pozwalał im pan pracować w Hogwarcie? - w głowie mi się nie mieściło, by dyrektor mógł postąpić tak nieostrożnie.
- Osobiście dbałem przez cały czas, by nic nie groziło moim uczniom - odparł Dumbledore.
- Ale to nadal nie wyjaśnia, dlaczego...
- Boże, Albusie, co tu się stało? - zapytała zszokowana profesor McGonagall. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawiła się na korytarzu.
- Tak jak się tego spodziewaliśmy, Minerwo, wszystko się dzisiaj skończyło - oznajmił tajemniczo Dumbledore, nawet na mnie nie patrząc - Panno Evans, chyba czekają panią jeszcze jakieś sumy. Może warto się trochę do nich przygotować?
Nie rozumiałam, dlaczego Dumbledore dopiero teraz uporał się ze śmierciożercami. Nie rozumiałam, co robili oni w naszej szkole. Nie rozumiałam, dlaczego McGonagall, wtajemniczona w sekrety dyrektora, w żaden sposób nie zareagowała. Zrozumiałam jednak aluzję ukrytą w pytaniu profesora i posłusznie opuściłam korytarz.
Już godzinę później cała szkoła wiedziała o tym, że Gillian i McKenntly zostali zabrani przez pracowników Ministerstwa Magii. Jakimś cudem wszyscy dowiedzieli się też, że byłam świadkiem pojedynku Dumbledore'a z byłymi nauczycielami (co nie było do końca prawdą, ponieważ jedynie SŁYSZAŁAM odgłosy walki).
Wbrew swojej woli, znalazłam się w centrum uwagi i uczniowie wręcz ustawiali się do mnie w kolejkach, by wysłuchać mojej relacji na temat tego, co zdarzyło się w gabinecie Gilliana. Za każdym razem odpowiadałam, że zjawiłam się tam w chwili, w której już dawno było po pojedynku i nie wiem, dlaczego do niego w ogóle doszło, ale to nie powstrzymywało moich kolegów i koleżanek przed zadawaniem mi dalszych pytań.
Gdy tego wieczoru uporałam się już ze wszystkimi wścibskimi uczniami, postanowiłam jak najszybciej się położyć. W pokoju wspólnym zaczepił mnie jednak James Potter.
- Gratulacje, Evans. Cała szkoła uważa cię za bohaterkę - powiedział, szczerząc do mnie zęby. Najwidoczniej już zapomniał o incydencie nad jeziorem. Ja za to wciąż miałam przed oczyma wiszącego do góry nogami Snape'a i mściwy uśmiech Pottera.
- Dzięki - odparłam chłodno - Nie zrobiłam niczego niezwykłego. Po prostu akurat trafiłam na Dumbledore'a... Co do tamtego, to...
- Och, to już nieaktualne - odparł James, machając lekceważąco ręką, po czym odszedł.
Przez chwilę stałam jak wryta, zastanawiając się, o co mu chodziło. Miałam zamiar porozmawiać z nim o zdarzeniu nad jeziorem i przekonać, by dał spokój Snape'owi. Co mogło być w tym nieaktualnego?
Nagle doznałam jednak olśnienia... James nie miał na myśli Severusa, tylko... propozycję randki. Wyszło na to, że to ON odmówił MNIE... Że to JA poprosiłam POTTERA o randkę... ŻE CO???
- Potter, ja cię kiedyś ukatrupię! - warknęłam wściekła, zamykając się w dormitorum.
***
* - myślę, że wszyscy o tym wiecie, ale wypada zaznaczyć, że scena nad jeziorem pochodzi z 5 tomu HP, "Harry Potter i Zakon Feniksa" :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz